Ulubieńcy grudnia

Grudzień, czyli to już ostatni miesięczni ulubieńcy 2020 roku. Rozstrzał produktowy duży – od tak prozaicznej rzeczy pierwszej potrzeby jak pasta do zębów po umilacz domowego spa w postaci leśnego musu. A ja już myślami w kosmetycznym podsumowaniu roku, bo mam nadzieję tym razem wyrobić się z tematem w jakiś zdroworozsądkowych ramach czasowych. Na ekspresowe cuda nie liczmy, a na razie cieszmy się tym, co jest, a co jest i dlaczego – zapraszam do lektury. 

 

Naturativ, Odżywka do włosów objętość i wzmocnienie

Odżywka do włosów Naturativ spisała się u mnie naprawdę znakomicie. Włosy były po niej super miękkie i błyszczce i bardzo bardzo gładkie. Naprawdę gładkie i miękkie. Świetnie sprawdzała się w dni, kiedy musiałam ujarzmić puch na łbie, ale nie miałam pomysłu ani czasu na dłuższe zabiegi. Choć jednocześnie zaliczam tę odżywkę do takich, którym warto czas poświecić i które warto potrzymać nawet te 30 min, bo im dłużej ją trzymam, tym lepsze efekty we wspomnianych zakresach widzę. Natomiast objętości nie zauważyłam – ani takiej rozumianej jako odbicie od nasady ani takiej na długości. Ogólnie powiedziałabym, że nie obciążała moich włosów, ale jesli chciałam ją trzymać te pół godziny, to wtedy nie nakładam jej od samej nasady tylko 2-3 cm dalej, żeby włosy przy nasadzie nie były potem zbyt ulizane, bo u mnie ta granica między „jeszcze gładkie” a „już ulizane” jest dość cienka.

Technicznie – odżywka nie ma super gęstej formuły, ale i nie ścieka. Łatwo się rozprowadza, ma dobry poślizg. Przyjemnie pachnie cytrusami. Ma wygodne opakowanie z pompką, które, zdaje mi się, całkiem dobrze sobie radzi z tą konsystencją, bo jak tam zaglądam to nie widzę, żeby dużo produktu zostało w środku. 

 

Ben&Anna, Naturalna pasta do zębów Sensitive

Wersja Sensitive z rokitnikiem, rumiankiem i aloesem przeznaczona jest do wrażliwych zębów i dziąseł. Pasta jest gęsta i zawarta, więc nie cieknie po szczoteczce. Bardzo dobrze się pieni w czasie szczotkowania, na umycie zębów wystarczy jej naprawdę niewielka ilość ( u mnie mniej niż połowa tego, ile muszę wziąć np. Alterry). Łatwo się wypłukuje. Ma lekko miętowy smak, który niweluje wszelkie spożywcze poświaty i zostawia uczucie czystości w jamie ustnej, jednak to nie jest typowy Fresh Maker. Jeśli lubicie mocne orzeźwienie po szczotkowaniu zębów, to raczej bym nie szła w kierunku wersji Sensitive. Pasta nie zawiera fluoru. Przychodzi w kartoniku z drewnianymi szpatułką do kompletu. 

 

D’Alchemy, Age Defence Broad Spectrum Remedy

Moje nowe kremowe zakochanie. Po próbce, której kiedyś miałam okazję skosztować, wydawał mi się za lekki na noc, a za ciężki na dzień. Zostawiła mnie ta próbka z poczuciem wielkiego rozdarcia. Krem ukierunkowany jest na przebarwienia hormonalne (do tego jeszcze wrócę), z którymi walczę, więc bardzo chciałam mieć taki oręż w swoich szeregach. A jednocześnie wolę kremy treściwe i, jeśli są za lekkie, to czasem nie udaje mi skomponować pielęgnacji tak, by tę lukę uzupełnić. A ze nikt nie chce skończyć z nietrafionym kremem za prawie dwie stówy, to chyba jasne.

Szczerze mówiąc, zdecydowałam się w końcu na zakup trochę spontanicznie w czasie promocji w Kontigo. I to był deal życia, bo, jak mówiłam, zakochałam się w tym kremie, choć tu od razu Was zapewne posmucę – z moimi przebarwieniami nie zrobił wiele. Krem jest przeznaczony do cery dojrzałej ( to nie ja), chronicznie suchej, z widocznymi objawami hormonalnego starzenia się (!): przebarwieniami, utratą jędrności, elastyczności i kolorytu. Ma odnawiać, rozjaśniać, wypełniać zmarszczki, ujędrniać, napinać, wygładzać i poprawiać gęstość skóry.

Także to nie jest krem na takie zmiany i przebarwienia hormonalnie jak moje, bo moje nie są wynikiem starzenia się, a pozostałościami po trądziku. Także teoretycznie to w sumie nie jest krem dla mnie. Ale praktycznie jest! Robi on efekt blur, bo inaczej się tego nie da nazwać. Po nocy z nim skóra jest ekstremalnie nieskazitelna pod względem rzeźby terenu i koloru. Przebarwienia wyglądają rewelacyjnie tzn. niektóre nie wyglądają, bo są tak pochowane, jak igły w stogach siana. Pozostaje tylko żałować, że ten efekt nie utrzymuje się na stałe. Bo już bym żadnych innych kosmetyków nie potrzebowała, serio!

Krem jest gęsty, przy nabieraniu zwarty, dobrze się rozprowadza. Początkowo jest taki jakby maślany i wydaje się ciężki, ale po rozsmarowaniu daje fajne, satynowe wykończenie. Nie świeci się jak klasyczny krem, nie daje lepkiego czy tłustego filmu, a zarazem nie jest matowy – to właśnie coś pomiędzy. Pachnie typowo dla marki – raz mi się wydaje delikatny, wprost mdły, raz wytrawnie ostry, raz winny, raz niewinny. 

 

Hempking, Jogurtowy mus do ciała o zapachu owoców leśnych

Soczysta porcja przyjemności. Gdy mowa o eksplozji radości, eksplodować mogą nie tylko kubki smakowe, bo owocowy deserek możemy zaserwować także naszej skórze. Jogurtowy mus konopny o zapachu owoców leśnych był dla mojego ciałka bardzo smakowitym deserkiem. Mus pachnie najpyszniejszymi owocami. Zapach mocno idzie według mnie w stronę borówki, czyli jest idealnie zbalansowany między apetyczną słodkością a lekką, miłą kwaskowatością. Zapach ten osiada na piżamie i pościeli, delikatnie czuć go jeszcze kolejnego dnia. Co przy TAKIM! zapachu stanowi dla mnie dodatkową atrakcje.

Mus ma świetną, miękką i bardzo plastyczną konsystencję. Nie wiem, czy nazwałabym ją musową, bo to nie jest formuła napowietrzona ani lekka. Niemniej, jest bardzo przyjemna we współpracy – nie kruszy się, nie jest twarda. Łatwo się nabiera, ładnie trzyma się w sobie, nie roztapia się w biegu, więc można ją łatwo przenieść na skórę, gdzie pod wpływem ciepła zmienia się w olejek.

Mus jest pozbawionym wody tłuściochem bazującym na nierafinowanych i zimnotłoczonych masłach i olejach oraz wzbogaconym olejem i ekstraktem z konopii siewnych pochodzących z ekologicznych upraw. Jest przede wszystkim bardzo odżywczy i otulający. Jeśli potrzebujecie dużo nawilżenia, pod tego typu formuły polecam stosować jakiś humektant np. żel aloesowy albo hialuronowy. Dla mnie takie duety aloesu i musu, najlepiej po kąpieli i szczotkowaniu, były domowym rytuałem spa i relaksującą odskocznią od codziennego balsamowania na szybko. Leśna wyprawa na jagody w środku zimy.

 

Kostka Mydła, Mydło kawowe

Gdybym miała przygotować kawową wyprawkę kosmetyczną dla jakiegoś kawosza, ta kostka na pewno by się w niej znalazła. Kostka nie jest samym mydłem, a właściwie 2w1, bo w jednej, tej dolnej, ciemnej części ma w sobie również element peelingujący w postaci zmielonych ziaren kawy. Ziaren nie jest dużo, można zmydlić kostkę w dłoniach i pominąć milczeniem istnienie drobin. Ale można też podrapać sobie ciałko szorując kostką bezpośrednio po skórze. Po takim zabiegu lubię od razu pod prysznicem wetrzeć sobie małą porcję olejku lub jakiegoś tłustego masła w jeszcze wilgotną skórę. Następnie ciało osuszam i normalnie balsamuję.

Mydło pachnie świeżo paloną kawą, ale jest to zapach delikatny i utrzymujący się blisko kostki, nie dominuje w całej łazience i nie pozostaje na skórze. Na górze kostka przyozdobiona jest ziarenkami kawy, ale, uwaga!, to nie są prawdziwe ziarna kawy, które w pewnym momencie i tak by odpadły i tyle byśmy je widzieli, tylko element mydła, który wraz z resztą produktu systematycznie ulega zmydlaniu. Mistrzostwo! Szczegóły można zobaczyć tu. Mydło świetnie się prezentuje i bardzo dobrze się go używa. Nie jest za twarde ani za miękkie, dobrze się pieni i trzyma formę. Będę za nim bardzo tęsknić. 

 

Mohani, Hydrolat z kwiatów czarnego bzu

#hydrolatyzacja z czarnym bzem Mohani to była czysta przyjemność. Hydrolat jest konserwowany, ale, co mnie bardzo cieszy, nie klasycznym i najpopularniejszym duetem benzoesanu sodu i sorbinianu potasu tylko dla towarzystwa owego sorbinianu zastosowano tu lewulinian sodu. Niestety, u mnie hydrolaty konserwowane Sodium Benzoate&Potassium Sorbate rzadko się sprawdzają, zwykle czuje po nich ściągnięcie i napięcie skóry. Z czarnym bzem Mohani nic takiego nie miało miejsca. A wręcz odwrotnie – dawał świetne uczucie ukojenia, uspokajał skórę, rozluźniał, jeśli była z jakiegoś powodu spięta. Cuuudownie mi się go używało również ze względu na zapach, który, co tu dużo mówić, porwał moje serce i nos. Chce takie perfumy.

Producent poleca spryskać wacik hydrolatem i omijać okolice oczu w trakcie aplikacji, ale dla mnie takie operowanie wacikiem przy hydrolatach/ tonikach to marnotrawstwo produktu i tego robić nie lubię. Psikam zawsze wieeelką chmurą po całości. Ew. jesli coś szczypie w oczy, stosuje bliższe psiknięcia – policzek: policzek: broda: czółko. Tu nic mnie nie szczypało, więc kąpiele twarzowe uskuteczniać mogłam, co też i czyniłam namiętnie!

 

Bosphaera, Kawowy koktajl pod oczy

Kawowy roller pod oczy. Czy może być bardziej pobudzające połączenie niż zapach kawy i lodowaty masażer rozprasowywujący niewyspane spojrzenie? Serum Bosphaera pachnie jak rasowe Americano i wyposażone jest w metalową kulkę. Taka kulka chłodzi dużo mocniej niż szklana, ale miewa ten minus, że posiada plastikową otoczkę, która, jak się źle do niej podejdzie, może rysować po skórze. Trzeba uważać, by nie jeździć bokiem i trzymać roller prostopadle. Wtedy masaż idzie jak złoto. I nie tylko masaż oczu, ale i twarzy. Można się w tym zatracić, co mnie się zdarzyło w czasie seansu, że przez cały czas gapienia się na film jeździłam kulką po twarzy.

Samo serum, mimo że oleiste, jest bardzo przyjemnie aksamitne i lekkie i nawet zaaplikowane w sporym nadmiarze nie migruje do oczu, nie czepia się rzęs ani nie tworzy mgły. Świetnie działa na moją skórę. U mnie najlepiej sprawdza się solo, choć z kremami też się dogaduje. Odświeża zmęczone spojrzenie, redukuje zasinienia, delikatnie poprawia napięcie skóry i nawilża naprawdę zacnie. Jestem mega pozytywnie zaskoczona tym produktem! Bo z jednej strony kusił mnie bardzo, a z drugiej trochę w niego nie wierzyłam. A jest świetny! 

 

Bema, Odżywczy krem do rąk

Bemowy krem do rąk to był powrót do ulubieńca. Prawie dwa lata temu o nim pisałam, a nic w tym zakresie znacząco się nie zmieniło – to wciąż najlepszy krem do rąk, jaki miałam. Sprawdza mi się w ciągu dnia, bo nałożony z umiarem nie tylko dobrze się wchłania, ale też od razu przynosi ulgę suchej skórze, niweluje uczucie napięcia i poprawia wygląd dłoni poprzez wygładzenie skóry i wyciszenie zaczerwienień na kostkach. Świetnie się rozsmarowuje, ma aksamitne wykończenie i przepiękny Bemowy zapach, lekko słodki, kokosowo – orzechowy.

Sprawdza się też na noc, choć nie zawsze solo jest sobie w stanie na 100% z moją problematyczną skórą poradzić, ale w większości przypadków rano nie mogę się nadziwić miękkości i gładkości swoich dłoni. Jeśli stan dłoni jest bardzo zły, mam jeszcze do dyspozycji bawełniane rękawiczki na noc oraz możliwości tuningowania kremu innymi preparatami np. żelem hialuronowym albo serum Efiore. 

POPULARNE POSTY

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You cannot copy content of this page
Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie.
Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie.