Ulubieńcy listopada

Listopad był na Instagramie nieco sentymentalnym miesiącem powrotu do czasów, gdy publikowałam praktycznie codziennie. Przypomniałam sobie ze zdwojoną siłą, ile to wymaga czasu, organizacji i zaangażowania. Czasem się człowiekowi nie chce tym wszystkim zajmować, ale szykując ulubieńców nabieram jakiegoś takiego szczególnego powera i zapału. To się chyba jednak nazywa pasja. Pomieszana z lekkim uczuciem jaskółczego niepokoju, bo ulubieńcy roku coraz bliżej, a ja wciąż nie wiem, jak ich wybiorę, żeby żadnego nie skrzywdzić i każdego należycie docenić. Na razie jednak doceńmy te listopadowe perełki. 

Eco by Sonia Driver, Super Citrus Cleanser

Było tu 175 ml mojego szczęścia. Szczęścia pachnącego orzeźwiającymi cytrusami. Żel był dla mojej cery bardzo łagodny i nawet w dni, gdy gniewała się na cały świat, po spotkaniu z nim lekko się rozpromieniała. Dobrze domywał buzie, również po demakijażu olejkami bez emulgatorów. Zdarzało mi się go użyć dwa razy dziennie, rano i wieczorem ( choć zwykle tego nie robię, zwykle rano poprzestaje albo na przetarciu twarzy wilgotną gąbeczką albo, jak ostatnimi czasy, na odświeżeniu pudrem myjącym) i również przy zwiększonej podaży moja cera się nie złościła.

Żel nie należy do bardzo gęstych, ale wciąż trzyma się w ryzach, nie ucieka między palcami. Dobrze łączy się z wodą, ma fajny aksamitny poślizg – brzmi trochę jak oksymoron, ale silikonowy poślizg mógłby zabrzmieć deprymująco. A to produkt, który bardzo przyjemnie się rozprowadza. Zwykle aplikuje żele bezpośrednio na Konjaka, jednak w tym wypadku wolałam rozprowadzać go po buzi dłońmi, bo był to po prostu miły moment. Dopiero po rozprowadzeniu żelu dłońmi sięgałam po wilgotną gąbeczkę i przystępowałam do mycia skóry. Były to upojne chwile! Na marginesie jeszcze dodam – ta nakrętka to tylko stylizowany na drewno plastik. Co mnie akurat cieszy, bo jak już kiedyś wspominałam, te drewniane nakrętki, pod którymi i tak plastik być musi, to dla mnie sztuka dla sztuki.

 

Douces Angevines, Dezodorant naturalny Theo

Do czego można by się przyczepić w dezodorancie? No mógłby nie działać, czyli nie maskować zapachu potu i to chyba byłoby najgorsze. Theo maskuje smród znakomicie i długotrwale. Choć maskuje to może za mało powiedziane. Otula smród swoim niepowtarzalnym zapachem. Zapach jest z cyklu męskich, ziołowych i intensywnych. Dla mnie oryginalny i piękny, ale lojalnie uprzedzam, że daleki jest od zapachów powszechnie klasyfikowanych jako kobiece. Kompozycje tworzą nuty drzewne, świeża zieleń, jodła i gorzka pomarańcza.

Formuła Theo jest wodnista, ponieważ mamy tu bukiet ziół na organicznym alkoholu z pszenicy pochodzącym z ekologicznych upraw. Także żaden tam bimberek od wujka Mietka ze starej opony dymem smalonej. Ja żadnych negatywnych odczuć w związku z tym alkoholem tutaj nie mam, a ( z pomocą i entuzjastycznym zaangażowaniem Męża) lecę już drugie opakowanie, które będę wkrótce denkować.

Deo wlany jest szklaną butelkę z atomizerem. Ów rozpyla lekką mgiełkę, dla objęcia całego obszaru pod pachą lubię 2-3 psiknięcia. Po psiknięciu się trzeba chwilkę odczekać aż alkohol odparuje ( czuć go nosem w tym momencie) i można się ubierać. Skóra się nie klei. Ani czarne ani białe ubrania nie noszą na sobie śladów plam. Theo zapewnia mi świeżość przez cały dzień, również w sytuacjach stresowych. Towarzyszył mi też latem. I będzie towarzyszył zapewne jeszcze długo. 

 

Phitofilos, Scrub capelli purificante con neem

Choć peeling do skóry głowy może niektórym wydać się nieco egzotyczny, ja regularnie peelinguję skórę głowy już od dawna.  Mam wrażenie, że pośród kosmetyków naturalnych nie ma wielkiego wyboru produktów z tej kategorii, ale coś tam się udaje czasem znaleźć. Peeling Phitophilos to gęsta pasta z drobnymi drobinkami. Nie są to duże kryształki jak np. w Vianku tylko drobny, piaskowy pyłek, którym są zmielone pestki moreli. Konsystencję nazwałabym śliską. Peelingiem było mi łatwo dotrzeć do skóry głowy, masaż był przyjemny, a skalp po zabiegu odczuwalnie oczyszczony i odświeżony..

Bardzo lubiłam w Phitophilos to, że mogłam stosować go PO umyciu włosów i nie musiałam już aplikować odżywki. Czyli peeling nie generował mi dodatkowego kroku jak np. Vianek, którego trzeba nałożyć przed myciem, odczekać 3 min i dopiero można umyć włosy, co wydłuża całą procedurę. Przy Phitophilos po prostu najpierw normalnie myłam włosy, a potem aplikowałam peeling, masowałam chwilę skórę głowy i po spłukaniu włosy były fajne – gładkie, lejące się, sypkie i nie sprawiały problemów przy rozczesywaniu. Jedyna rzecz, której mi w tym peelingu zabrakło, to wpływ na uniesienie włosów od nasady, co w stopniu fenomenalnym było u mnie widoczne po Vianku. Ale i tak lubiłam ten peeling na tyle, że planuje do niego wrócić, o ile będzie dostępny.

 

A. Florence Skincare, Hydration Booster Serum

Kolejny fantastyczny produkt A. Florence, jaki spotkałam na swojej drodze, czyli serum nawadniające z kwasem hialuronowym i niacynamidem. Serum to bezbarwna i bezzapachowa formuła lekkiego żelu bez olejów. Z racji konsystencji rozprowadza się w trymiga, nie zostawia żadnej wyczuwalnej warstwy na skórze ani nie daje uczucia ściągnięcia. Pipetą nakłada się je szybko i wygodnie.

Serum ma przede wszystkim nawilżać, ale również ( wiwat niacynamid 4%!) wspomagać regenerację i łagodzić stany zapalne, regulować wydzielanie sebum oraz wyrównywać koloryt skóry. Idealnie więc wpisało się w moje potrzeby, bo nawilżenie zawsze na propsie, a maskne, hormony i opryszka dawały mu pole do popisu na gruncie regeneracyjnym. Popisało się, co tu dużo mówić. Poza odczuwalnym nawilżeniem najbardziej zauważalne było u mnie jego działanie łagodząco – regeneracyjne, a co za tym idzie – uspokojanie skóry, wyciszanie podrażnień i ujednolicanie kolorytu.

Stosowałam na noc, między tonikiem a kremem. Można również na dzień, jeśli ktoś ma taką potrzebę, ja nie mam i poranną pielęgnację mam bardzo ograniczoną. Takie żelowe formuły najlepiej jest stosować w rozsądnych ilościach ( inaczej mogą się rolować albo dawać uczucie ściągnięcia ) i domykać kremem lub olejem/olejkiem.

 

Hagi, Naturalny żel do mycia Wakacje na Bali

Nowa, nietuzinkowa kolekcja żeli pod prysznic Hagi. Nie znam innych żeli w tak pięknej oprawie graficznej. Buteleczki są ozdobą łazienki, a przy okazji również gestem w stronę środowiska, bo wykonane są z materiału pochodzącego z recyklingu. Uwagę zwraca sposób otwierania, który możecie zobaczyć tu. Niby taki drobiazg, ale według mnie bardziej wdzięczny niż klasyczne rozwiązania. Kolekcja żeli składa się z 3 zapachów: Ziołowo Mi, Malinowego Chruśniaka i, znanych już z innych wytworów Hagi, Wakacji na Bali. Skupię się na moim wrażeniach dotyczących zapachów, bo pod względem konsystencji wszystkie te żele są sobie równe – gęste, galaretkowate i dobrze współpracujące. Są wydajne, nie trzeba, a nawet nie można brać ich wiele, bo w pierwszej fazie ślizgają się po skórze, więc pobrany nadmiar nieuchronnie się zmarnuje.

Moje Wakacje na Bali to spełnione marzenie o nieodbytych wakacjach. Zapach jest pikantny z wytrawną goryczką trawy cytrynowej i słodkawą nutą wanilii. Jestem fanką tej linii zapachowej Hagi. Malinowy chruśniak jako jedyny z całej trójki zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Angielska nazwa lepiej oddaje, moim zdaniem, istotę tego zapachu, bo dla mnie to połączenie maliny, truskawki i porzeczki. Natomiast okraszone jest jakimś sztucznym klimatem, na który mam mentalną alergie. Zdecydowanie męczyłabym się z takim zapachem na dłuższą metę. Z kolei wersja ziołowa bardzo dobrze wpisuje się w moje zamiłowanie do leśnych zapachów. Bo tu tak właśnie jest, trochę iglasto, trochę ziołowo, czuje też olejek z drzewa herbacianego i szczyptę geranium. Jest to zapach, który określiłabym jako chłodny i rześki. Z radością sięgnę po ten żel w pełnowymiarowej wersji. I z pewnością z radością w ogóle do tych żeli wrócę.

 

Dusza Mazur, Naturalna świeca sojowa Magia Świąt

Ding – dong Magia Świąt! Pachniała taaak cudownie po odkręceniu słoiczka, że nie mogłam się powstrzymać i odpaliłam ją na jeden wieczór. I… pachniało tak cudownie, że teraz ciężko mi się powstrzymać, aby nie zapalić jej znowu. Ale postanowienie jest takie, że zostawiam ją sobie na święta. Coś w końcu trzeba na te święta zostawić, skoro prezenty odpakowuje natychmiast. Magia Świat to Bożonarodzeniowa wycieczka przesiąknięta korzennym zapachem pierniczków, cytrusów ułożonych w półmisku na stole oraz stojącej w rogu pokoju choinki.

Ale Dusza Mazur nie nazywa się Duszą Mazur przypadkowo. Nazywa się tak, ponieważ chce nas zabrać w podróż po Krainie Wielkich Jezior. Przespacerować się po puszczy przesiąkniętej wilgocią porannej rosy ( Żywica), pobawić się w chowanego wśród tataraku porastającego brzeg jeziora ( Sitowie ), a potem zaprosić na ziemniaki prosto z ogniska ( Drzewostan) i posiedzieć z nami w na werandzie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca ( Letnisko). Ja miałam na razie okazje posiedzieć na werandzie. Były to miłe wieczory wypełnione zapachem ziół. Wkrótce wybiorę się na spacer, bo obietnica leśnej kąpieli i wizja domu wypełnionego żywicznym ciepłem iglastego lasu, to obietnica, której nie mogę się oprzeć.

Świece wykonane są z wosku sojowego i mają konopne knoty. Moje Letnisko spaliło się równomiernie, uwalniało wyrazisty i bardzo lotny zapach, który fruwał za mną od pokoju do pokoju. Świece z podstawowej kolekcji można kupić również w postaci wosków zapachowych, a Magię Świąt w mini słoiczkach. Dla mnie nie ma jesieni i zimy bez świec.

 

Bema Love Bio, Regenerująca maska do włosów

Powrót do ulubieńca. Ponad rok temu wychwalałam ją wielce, ochy i achy wznosiłam, pomnik stawiałam. Że gładkie i lśniące kosmyki. Że zjeżdżalnia dla gumek. Że takie sprężyste na długości i mięsiste na końcach, jakby grubsze, napompowane. Że zero przyklapu, strączków i przeciążeń, a przy tym czuć i widać odżywienie i nawilżenie. Chwaliłam gęstą, budyniową konsystencje i takiż słodziutki, waniliowy zapach. Podpisywałam się włosami pod wszystkimi zachwytami.

Ponad rok później… mam do powiedzenia dokładnie to samo. Uwielbiam tę maskę. Tak, jak kiedyś, tak i dziś – dla mnie to cięższa artyleria i spa dla włosów. Nie produkt do szybkiego, codziennego użytku, tylko właśnie maska na dłuższą aplikacje, gdy widzę, że czupryna potrzebuje regeneracji. Maska do zadań specjalnych. A mały włos… bym się z nią minęła. Gdyby nie perswazja @kosmetyczny_fronesis i działanie @usmiechniete.oczy , pewnie do dziś bym się jej przyglądała sępiąc grosza na włosa. Po pierwszym opakowaniu nie byłam pewna, czy do niej wrócę mimo wszystko, czy moje włosy potrzebują aż tyle, ale dziś, denkując trzecie opakowanie oświadczam, że nigdy się z nią nie rozstanę!

POPULARNE POSTY

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You cannot copy content of this page
Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie.
Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie.