Generalnie, nie jestem wyznawczynią sezonowości kosmetyków i raczej dostosowuje używane produkty do aktualnych potrzeb mojej skóry, a nie do pór roku. Natomiast w tych ulubieńcach zagościł jeden produkt, który uważam za wybitnie sezonowy ze względu działanie, jakim może się poszczycić. Ale nie uprzedzajmy faktów i zacznijmy po kolei.
Naturativ, Szampon Volume & Strenght objętość i wzmocnienie
Ten szampon ma dodawać objętości włosom cienkim i rzadkim i faktycznie to w mojej ocenie czyni. Rzadko sprawdzają mi się myjadła na mocniejszych detergentach, jak obecny tu ALS, bo zwykle z czasem skóra zaczyna mi się po nich nadmiernie przetłuszczać. Ten szampon to u mnie wyjątek w tym zakresie. Formuła jest świetnie skomponowana. Skóra głowy jest dobrze doczyszczona, ale nie obserwuje wzmożonego łojotoku nawet przy regularnym, częstym użyciu. Włosy są lekkie, skalp w punkt ogarnięty, świeżość na kolejny dzień w miarę dobrze utrzymana. Użytkowo szampon również jest bardzo przyjemny. Ma żelową konsystencję. Już niewielka ilość zacnie się pieni już przy pierwszym myciu, więc szampon jest bardzo wydajny. Pachnie pikantnymi cytrusami, najbardziej kojarzy mi się z imbirową cytrynką.
Orientana, Maska z naturalnego jedwabiu pod oczy Czereśnia japońska
To są najlepsze płatki pod oczy, jakie na tę chwilę znam. Kształt jest prześwietny! Możecie zobaczyć go TU. No genialny! Da się nim spokojnie objąć całą okolice oka – wewnętrzny i zewnętrzny kącik, górną i dolną powiekę. Płatki świetnie trzymają się skóry, a jednocześnie nigdzie nie uwierają, nie blokują ruchów powieki, w żaden sposób powiek nie drażnią. To już zasługa nie tylko kształtu, ale i miękkiej, dobrze się naddającej tkaniny, która wykonana jest z włókien celulozowych pozyskiwanych z łykowej warstwy kory morwy papierniczej. Forma podania jest fantastyczna!
Serwowana jest esencja z biopeptydami, kolagenem, ekstraktem z czereśni, alantoiną, kwasem hialuronowym i wyciągiem z korzenia lukrecji. Płatki są nią obficie nasączone, sporo esencji zostaje jeszcze w opakowaniu po zabiegu. Esencja nie migruje, większość jej wchłania się w ciągu zalecanych 25 – 30 min, reszta wsiąka po lekkim doklepaniu. W pierwszej chwili po zdjęciu płatków wydaje się, że skóra jest dość lepka, ale to uczucie po kilkunastu minutach zanika. Esencja ponoć pachnie czereśnią, dla mnie to zdecydowanie różane klimaty. Płatki robią robotę, jakiej od nich oczekiwałam. Są idealne na ciężkie dni, dodają blasku i świeżości, świetnie nawilżają, pomagają zniwelować cienie i poprawić napięcie skóry.
Eolab, Styling And Hair Restoring Spray termoaktywny do układania i regeneracji
Stosowanie termoochrony to jeden z czynników, które zdecydowanie przyczyniły się do ograniczenia puszenia się i elektryzowania się moich włosów. O paru innych znaczących aspektach w tym zakresie pisałam TU. Jeśli chodzi o naturalne spray’e termochronne, to, według mojego rozeznania, nie ma dużego wyboru tego rodzaju preparatów. Znam jeszcze ze słyszenia spray Mawawo, ale na tę chwilę nie miałam, więc nie mogę wypowiedzieć się co do jego działania.
Natomiast z autopsji bardzo Wam polecam ten spray z Ecolabu. Jest tani, wydajny i poza tym, że ochrania włosy przez wysoką temperaturą, ułatwia rozczesywanie i trochę wygładza. Obawiałam się, że będzie obciążał czy sklejał, ale nic takiego się nie dzieje. Eolab jest niewidocznym i praktycznie niewyczuwalnym pomocnikiem. Ma lekką, właściwie wodnistą konsystencję. Po wysuszeniu włosów kompletnie nie czuć, żeby były czymkolwiek pryskane, tylko delikatny, kwiatowy zapach czasem o spray’u mi przypomina. Stosuję, oczywiście, na czyste, wilgotne włosy – pryskam na całej długości, rozczesuję i przystępuje do suszenia.
Eolab, Warm Body Scrub rozgrzewający peeling do ciała
Rozgrzewający peeling do ciała Eolab po raz pierwszy rozgrzał moje ciało i serce 4 lata temu. Totalnie mnie wtedy zauroczył, a z czasem miłostka ta przerodziła się w trwały związek. Jest to peeling cukrowy wzbogacony migdałowym pudrem oraz ekstratami z jagód goi i guarany. Całość tworzy gęstą i zwartą pastę, wydajną i bardzo dobrze trzymającą się skóry ( możecie ją zobaczyć TU ) . Peeling nie należy do tłustych. Jest raczej śliski, dzięki temu świetnie się spłukuje, i z ciała i z wanny. W trakcie spłukiwania woda tak się ześlizguje po skórze, że wydaje się, jakby ciało po peelingu było powleczone jakimś gładkim filmem. Podkreślam, nie mającym nic wspólnego z tłustością. Po osuszeniu się ręcznikiem pozostaje tylko przyjemna miękkość, peeling jest z pewnością efektywny, choć do mocnych nie należy.
Produkt ma bardzo słodki zapach, który kojarzy mi się z migdałami i marcepanem. Efekt termiczny w postaci przyjemnego uczucia ciepła utrzymuje się akurat tyle czasu, by zdążyć zrobić sobie kakao, przygotować prowiant, namierzyć pilota i porządnie opatulić się kocykiem. Nie jest to efekt skłaniający do jakichkolwiek obaw, skóra nie jest zaczerwieniona ani nieprzyjemnie rozpalona. Fajnie jest posiedzieć sobie chwile z tym peelingiem na ciele w formie maski. Rozkosz dla zmarźluchów! Jednym tu problemem jest kiepska dostępność. Widzę, że wiele drogerii, jeśli już ma Ecolab i to nawet w szerokim asortymencie i ma peelingi, to zwykle wszystkie inne wersje tylko nie tę. A to właśnie po tę warto sięgnąć…
Ilcsi, Maseczka paprykowo – ziołowa
Paprykowy rytuał Ilcsi, czyli pogromca zmarszczek. To zabieg, któremu można poddać się w gabinecie kosmetycznym. I ja na takim zabiegu kiedyś byłam w Esteem Beauty we Wrocławiu i uwielbiałam i sam rytuał i swoją skórę po nim. Niestety, do Wrocławia mam daleko, a stety, bo Ilcsi wprowadziło tę maskę do sprzedaży indywidualnej i mogłam ją sobie kupić i zrobić sobie mini rytuał we własnym domu.
Tu na początek ❗️UWAGA❗️To z pewnością NIE jest produkt dla każdego. To jest killer. Morda pali jak wściekła, jest rozpalona, czerwona i rozgrzana, zdarzało mi się, że nawet podpuchnięta ( wygląd skóry na różnych etapach zabiegu możecie zobaczyć TU ). Żadne tam przyjemnie uczucie ciepła. Na stronie producenta widnieje info: „Zdecydowanie zaleca się skonsultowanie się z kosmetyczką przed użyciem. Niewłaściwe użycie może spowodować trwałe uszkodzenie skóry!” Chciałam to mocno podkreślić, by nie mieć na sumieniu Waszych zbyt entuzjastycznie zjaranych mordek.
Ja maskę uwielbiam! Stosuję raczej regularnie co 3-4 tygodnie, po użyciu zawsze wjeżdża łagodząca, kojąca pielęgnacja. Choć mogę maski używać również jako bankietowej, bo do godziny/ półtorej po zmyciu wszystkie wyżej wspomniane objawy znikają. Pozostaje skóra super napięta i ujędrniona, wygładzona i z wyraźnie ujednoliconym kolorytem. Z pewnością to najbardziej ujędrniająca maska do twarzy, jaką znam na tę chwilę. Efekt widać i patrząc na pojedyncze zmarszczki i cały owal twarzy. Maseczka w opakowaniu jest żelowym glutkiem ( możecie zobaczyć TU ) . Na skórze zachowuje się trochę jak peel- off, choć nigdy nie udało mi się zerwać jej w całości. Raczej partiami schodzą większe płaty, a resztę trzeba domywać, co przyznaje, jest nieco upierdliwe, ale i tak nic nie ujmuje z mojej miłości do tego produktu.
Najnowsze komentarze