Najbardziej ulubieni ulubieńcy, czyli hity 2019 roku. Starannie wyselekcjonowane kosmetyczne dobro. Niektóre te produkty zdążyły w ciągu minionego roku zagościć u mnie kilkukrotnie, co jest faktem godnym odnotowania u osoby, która uwielbia testować nowości i powroty uważa za zbytek sentymentu.
Miałam wiele pomysłów na kształt tego wpisu. Najpierw był plan na wybranie 12 kosmetyków – wiecie, 12 miesięcy, taka miła paralela. Potem były pomysły na jakieś złote dziesiątki, złote dwudziestki… Ale nie oszukujmy się… Rok 2019 naprawdę obfitował u mnie w testy i byłoby szkoda nie uwzględnić w ulubieńcach roku fajnego produktu tylko dlatego, że nie mieściłby się w jakiś tam sztywnych ramach. Dlatego postawiłam na free style i bez zbędnej matematyki zgromadziłam po prostu ulubieńców 2019. Cały wpis podzieliłam na dwie części. Tutaj poczytacie o moich ulubieńcach w pielęgnacji twarzy, a w drugiej części – o perełkach do ciała i włosów.
Demakijaż i oczyszczanie
Tonizacja
Z gotowymi tonikami nieczęsto jest mi po drodze, ale bynajmniej nie znaczy to, że pomijam tonizowanie w swojej pielęgnacji. Po prostu wybieram do tego celu hydrolaty. Z hydrolatowych spotkań minionego roku szczególnie zapisały mi się w pamięci truskawka, pietruszka, mięta cytrynowa i kwiat manuka. Hydrolat truskawkowy miałam z Manufaktury Natury. To jeden z najszybciej wypsikanych przeze hydrolatów, a wszystko przez ten zapach! Truskawkowy z nutką ananasa. Świetnie mi się go używało, choć żadnych dodatkowych bonusów nie zanotowałam, ale w tak krótkim czasie niewiele da się zaobserwować.
Pietruszka i mięta zawitały do mnie od From a Friend by Ania. Mięta cytrynowa to zupełnie inne wydanie mięty i tym mnie właśnie ujęła. Nie chłodzi, bo zawiera bardzo niewiele mentolu. Nie pachnie jak klasyczna mięta – to woń herbaciana z cytrynową nutą. W działaniu ma być antyseptyczna, przeciwzapalna, łagodząca i lekko przeciwbólowa. Ma odświeżać, uspokajać, koić podrażnienia i przyspieszać gojenie, delikatnie ściągać pory bez wysuszania. Dedykowana jest do cery tłustej lub problematycznej. Ja na co dzień nie przepadam za hydrolatami, które ściągają i pory i skórę. Ten trzyma pory w ryzach, ale nie daje uczucia ściągnięcia. Faktycznie wycisza i łagodzi.
Esencje
To nowa w mojej pielęgnacji kategoria. I nieczęsta. Właściwie miałam tylko jedną taką prawdziwą esencje i była to Dance In The Rain of Roses Beloved. Była dodatkowym krokiem w mojej pielęgnacji, krokiem, który wniósł wiele – przede wszystkim bezcenne nawilżenie. Ukojenie, uspokojenie, wyciszenie i ekstra miękkość. Produkt jest lekki, prawie wodnisty, ale zostawia delikatnie wyczuwalną warstewkę na skórze. Nie żadne upierdliwe lepiszcze, tylko miłe uczucie otulenia i ulgi. Esencja tak świetnie działała na moją skórę, że trafiły się takie dni, iż nałożyłam tylko ją i serum i nie czułam potrzeby wykonywania dalszych kroków. A kosmetyczną minimalistką z natury nie jestem!
Drugim produktem, o którym chciałabym wspomnieć w temacie esencji, jest energetyzująca esencja odmładzająca Resibo. Dla mnie to był jednak bardziej lekki krem lub serum niż esencja. Bardzo dobrze sprawdzała mi się na dzień w duecie z kremem. Używałam jej w chłodne dni, ale myślę, że latem czy wiosną spisałaby się u mnie solo pod makijaż, bo jest lekka, szybko się wchłania, a przy tym nawilża, zmiękcza i dodaje komfortu. Myślę, że za tę lekkość polubią ją cery tłuste, a za to nawilżenie – cery suche. Czego w niej natomiast nie udało mi się odnaleźć, to tego odmłodzenia i energetyzacji.
Serum do twarzy
Tu chciałabym pokazać aż pięć kosmetyków – mam dwie propozycje bezolejowe, jedno serum w kremie oraz dwa z olejami. Pierwsze serum bezolejowe to Hialu Pure NaturPlanet. Wspominałam już o nim na blogu o tu. Wspominałam także, że trudno, moim zdaniem, mówić w tym wypadku o serum. Produkt to po prostu woda, kwas hialuronowy, glukonolakton i benzoesan sodu. Niemniej, cieszy mnie ta kompozycja, bo jest prosta i dobra.
Kremy do twarzy
Pielęgnacja oczu
Pielęgnacja ust
Peelingi do twarzy
Jak już podstawową pielęgnacje mamy za sobą, to możemy przejść do ekstrasów, czyli peelingów i maseczek oraz kolorówki. Choć statystycznie najczęściej sięgam po peelingi enzymatyczne to pośród trzech, o których chcę teraz opowiedzieć, nie ma ani jednego stricte enzymatycznego. Co je łączy to, że są skutecznymi peelingami, czyli dobrze oczyszczają cerę. Wyciszają zmiany zapalne, zwężają pory, ujednolicają koloryt, rozjaśniają, czynią cerę miękką i gładką i dają uczucie świeżości.
Przy peelingu numer trzy odchodzimy już całkiem od enzymów. Peel Me Tender Be The Sky Girl to peeling kwasowy w formie proszku, który po połączeniu z wodą staje się puszystą masą. Peeling lekko, niejednostajnie mrowi i poszczypuje w trakcie aplikacji i chwilę po niej. Przez jakąś godzinę po zabiegu skóra była poruszona, zaróżowiona, miejsca przebarwień stały się mocniej widoczne, pory były otwarte, syf wyciągnięty. Z czasem się uspokajała, a na drugi dzień mogłam podziwiać perfekcyjne efekty, a co najważniejsze – nie musiałam już oglądać zaskórników, bo zniknęły!
Maseczki
Maseczki goszczą u mnie zawsze, robię je często i zawsze mam kilkanaście otwartych w użyciu, bo dobieram je do aktualnych potrzeb mojej skóry. W 2019 roku najczęściej sięgałam po glinki i maski w płacie i, z jednym kremowym wyjątkiem, o takich właśnie maseczkach chcę teraz opowiedzieć. Na pierwszy ogień dwa mocne, glinkowe gotowce, czyli Orientana z imbirem i trawą cytrynową oraz maseczka Rapan. To są bardzo silnie działające maski, więc jeśli macie cerę wrażliwą to nie polecam.
Kolorówka
Gratuluję wszystkim, którzy dotarli aż tu. Tu będzie akurat krótko, a kolorówka to szumna nazwa, bo ja z naturalną kolorówką mam bardzo na bakier. Z kolorówką w ogóle. Używam raczej wciąż tych samych produktów i kupuje zwykle te, które już znam i mi się sprawdzają. Pewne zmiany zaszły natomiast w minionym roku na polu pomadek. Przetestowałam też kilka naturalnych podkładów, z których większość nie zagrzała u mnie miejsca na więcej niż kilka użyć, ale jeden bardzo przypadł mi do gustu. Na tyle, że zużyłam całe opakowanie i rozważam zakup kolejnego.
Najnowsze komentarze