W końcu się napisali! Ulubieńcy 2020 roku. Brawo ja za timing godny ślimaka. No ale są! Najlepsze naturalne kosmetyki do pielęgnacji twarzy, jakie miałam okazję poznać w minionym roku. Drugą część tego wpisu poświeconą produktom do pielęgnacji ciała i włosów znajdziecie tu. Nazbierałam dwudziestu czterech ulubieńców do pielęgnacji twarzy, co jest liczbą zupełnie przypadkową, bo nie celowałam w żadne okrągłe liczby ani nie szukałam na siłę kosmetyków z każdej kategorii, a po prostu przejrzałam swoje archiwa i wybrałam produkty, które mnie szczególnie urzekły i zapadły w pamięć. Zapraszam!
Demakijaż i oczyszczanie
Zaczniemy od demakijażu i mycia twarzy, bo w tym miejscu zaczyna się moja pielęgnacja. Mam coś dla fanów różnych konsystencji – olejek, mleczko i masło.
Owy olejek to Take The Day Off Beloved, a poza nim moje serce podbiło owsiano – nagietkowe mleczko Jardin Ewa Polna oraz masło oczyszczające Polemika. Wszystkie te produkty doskonale usuwają makijaż, również oczu, bez pozostawia mgły na rzęsach i bez uczucia ściągnięcia skóry. Dobrze się aplikują i dobrze spłukują. Wszystkie zawierają emulgatory, więc nie dają uczucia tłustości na twarzy.
Olejek jest olejkiem, a jakże! Przecudownie pachnie śliwkowo – pomarańczowym marcepanem. Mleczko jest trochę krzywdząco nazwane mleczkiem, bo to formuła nieoczywista – coś jak gęstszy budyń lub rzadsza owsianka, beżowa, kremowa i wilgotna, z dryfującymi w środku płatkami nagietka. Natomiast masło jest gęstą, zieloną pastą, bardzo wydajną. Świetną na podróże, bo tuba jest lekka, a produkt, z racji konsystencji, nie ma predyspozycji do wylewania się.
Jeśli chodzi o produkty do mycia twarzy, w tym roku praktycznie całkowicie wyeliminowałam poranne mycie twarzy piankami/ żelami zawierającymi detergenty, a postawiłam na przecieranie twarzy gąbeczką Konjak nasączoną wodą oraz na oczyszczanie skóry glinką i pudrami myjącymi. Tu z gotowych produktów na razie nie mam niczego spektakularnego do polecenia.
Natomiast z racji tego ograniczenia ilości myć, niewiele również ( jak na mnie!) zużyłam żeli do mycia twarzy. Waszą uwagę chciałabym zwrócić na dwa z nich, będące zresztą na przeciwnych biegunach cenowych. Tymiankowy żel do twarzy Sylveco oraz Super Citrus Cleanser Eco by Sonia Driver.
Tymianek to szeroko dostępna i bardzo popularna klasyka gatunku. Ma świetny, prosty skład, gęstą, żelową konsystencję, jest bardzo łagodny, dobrze oczyszcza, zostawia skórę miękką i promienną. Eco by Sonia Driver z kolei do bardzo gęstych nie należy, ale wciąż trzyma się w ryzach i nie ucieka między palcami. Dobrze łączy się z wodą i wyjątkowo przyjemnie się rozprowadza. Ma tak aksamitny poślizg, że aż chciało mi się rozprowadzać go samymi dłońmi a nie, jak to mam w zwyczaju, od razu gąbeczką. Że myje skutecznie i łagodnie, to chyba nie muszę nawet wspominać, bo inaczej by się tu nie znalazł.
Tonizacja
Po toniki sięgam sporadycznie, w minionym roku nie zdarzyło się to ani razu. Do tonizacji używam hydrolatów i trzy z poznanych w 2020 roku szczególnie zapadły mi w pamięci – kawa Ajeden, marchew z Ecospa i czarny bez Mohani.
Mimo że hydrolaty uwielbiam, obiektywie muszę przyznać, że czasem ich stosowanie nie przynosi dających się łatwo wskazać spektakularnych korzyści. Przynajmniej tych namacalnych. Bo radości ze stosowania takiej na przykład kawie nie sposób odmówić. Ale poza ową radością i uczuciem odświeżenia większych śladów jej obecności w mojej pielęgnacji nie zanotowałam. Niemniej, jako fanka wszystkiego, co kawowe, niczego nie żałuję, a nawet chcę więcej.
Marchew z kolei bardzo dobrze łagodziła skórę w przypadku występowania podrażnień. Zarówno pod kątem niwelowania uczucia pieczenia czy ściągnięcia skóry jak i w zakresie delikatnego wyrównywania kolorytu. Podobnym działaniem uspokajającym i rozluźniającym wykazywał się u mnie czarny bez, choć właściwości rozjaśniających już mu przypisać nie mogę.
Natomiast czarny bez oszałamiał mnie zapachem. O ile hydrolat z nasion marchwi to zapach z cyklu miłych i świeżych – trochę korzenny, trochę miodowy, delikatny i nieprzeszkadzający, o tyle czarny bez to bardzo mocna, kwietna woń z gatunku perfumeryjnych. Może być nieznośny i przyprawiać o ból głowy, jeśli komuś nie podpasuje. Ja zdecydowanie chcę takie perfumy!
Serum do twarzy
W tym miejscu mogłyby pojawić się moje ulubione esencje, ale żadne nowe mega hity mi się w ostatnim czasie nie trafiły. Napotkałam natomiast produkt, który w moim odczuciu plasuje się na granicy serum i esencji.
A mowa o Bema Nature Up Water Gel z witaminą C i kwasem hialuronowym, który genialnie nawilża cerę, wygładza ją i zmiękcza. Żel ma rzadką, prawie wodnistą formułę, błyskawicznie się rozprowadza i wchłania nie pozostawiając żadnej lepkości ani uczucia ściągnięcia skóry.
Bardzo podobną, bezbarwną i bezzapachową formę żelu ma Hydration Booster Serum A. Florence, czyli serum nawadniające z kwasem hialuronowym i niacynamidem. Serum ma przede wszystkim nawilżać, ale również wspomagać regenerację i łagodzić stany zapalne, regulować wydzielanie sebum oraz wyrównywać koloryt skóry. Poza odczuwalnym nawilżeniem najbardziej zauważalne było u mnie jego działanie łagodząco – regeneracyjne, a co za tym idzie – uspokajanie skóry, wyciszanie podrażnień i ujednolicanie kolorytu.
Na pograniczu serum i kremu plasuje się A.Florence ze swoim fluidem antysmogowym. Niech Was nie zmyli nazwa „fluid” – to nie jest produkt mający jakiekolwiek właściwości makijażowe. To jest mleczko, ale nie byle jakie, bo mogłabym się z tym jednym produktem udać się na koniec świata i nie sądzę, by czegoś mojej skórze z nim brakowało.
Kremy do twarzy
Kremowo ten rok zaczęłam i zakończyłam z przytupem. Na początku roku poznałam cudowny krem Sisibee z mocznikiem, a końcówkę 2020 zdominował D’Alchemy Age Defence Broad – Spectrum Remedy.
Sisibee to gęsta, zwarta i bardzo plastyczna konsystencja. Krem, który natychmiastowo wycisza podrażnienia, a także poprawia koloryt i łagodzi wygląd przebarwień. Fantastycznie zmiękcza skórę i sprawia, że staje się ona jakby gąbczasta i napita dobrem.
Z kolei D’Alchemy to krem z efektem blur. Po nocy z nim skóra jest ekstremalnie nieskazitelna pod względem rzeźby terenu i koloru. Przebarwienia wygladają rewelacyjnie tzn. niektóre nie wyglądają, bo są tak pochowane, jak igły w stogach siana. Pozostaje tylko żałować, że ten efekt nie utrzymuje się na stałe. Formuła D’Alchemy jest również gęsta, ale bardziej maślana, o satynowym wykończeniu na skórze.
To były moje najlepsze nocne kremy, a na dzień ukochałam sobie Detox Hagi. To bardzo odżywczy i otulający krem, który będąc treściwym jednocześnie nie obniża mi trwałości makijażu, a to u mnie rzadkość. Moja skóra czuje się z tym kremem ultrakomfortowo, a malując się mam wrażenie, że makijaż nie leży bezpośrednio na skórze tylko na jakiejś niewidocznej poduszeczce ochronnej.
A jak dzień, to słońce i ochrona i krem z filtrem. W tym roku, o dziwo!, testowałam kilka nowości w tym zakresie. W większości wypadków testy szybko kończyły się porażką, ale poznałam jeden świetny krem, do którego już nawet zdążyłam wrócić – mowa o naszym polskim Manaslu City Outdoor SPF 30. To krem bazujący na filtrach chemicznych. Nie bieli, dobrze się rozprowadza. Świecić, owszem, świecić się, ale nie wygląda to niezdrowo i nie skutkuje ciastkowaniem się podkładu. Krem całkiem dobrze też pielęgnuje skórę, jak na krem z filtrem w moim wypadku.
Pielęgnacja oczu
Pielęgnacja oczu to w tym roku kategoria jednego produktu, który pobił na głowę wszystkich konkurentów. Sensum Mare Algoeye. Mimo, że walory, zarówno użytkowe jak i estetyczne tego opakowania, wywołują we mnie pełne niechęci wzdrygnięcie, to właściwości pielęgnacyjne mieszczącej się we wnętrzu masy są więcej niż zadowalające.
Krem jest bowiem prześwietny i faktycznie redukuje cienie pod oczami, niweluje obrzęki, rozjaśnia, wygładza i delikatnie napina. Oczywiście, tak prozaiczne przy tym działanie jak nawilżenie skóry, również zapewnia i to na poziomie więcej niż zadowalającym.
Pielęgnacja ust i jamy ustnej
O pielęgnację moich ust, a więc ust bardzo problematycznych i wybrednych, pomadka Alteya niezmiennie dba doskonale. Ma masełkowatą formułę, która zapewnia miękkość i nawilżenie na wysokim poziomie.
Odkryciem dla mnie nieco zaskakującym była poczciwa, niedoceniania zupełnie przeze mnie wcześniej, rumiankowa pomadka Alterra.
Również jest odpowiednio gęsta, nie rozlewa się poza kontur ust i dba nie tylko o ich odżywienie, ale również, a może przede wszystkim, o nawilżenie. A, moim zdaniem, to rzadkość wsród naturalnych pomadek, które często są po prostu olejowymi maziakami z efektem błyszczyku.
Pasta do zębów w ulubieńcach kosmetycznych? A no tak, jeśli mowa o Ben&Anna Sensitive. Pasta jest gęsta i zawarta, nie ścieka po szczoteczce, bardzo dobrze się pieni w czasie szczotkowania, jest wydajna i łatwo się wypłukuje. Ma delikatnie miętowy smak, który niweluje wszelkie spożywcze poświaty i zostawia uczucie czystości w jamie ustnej.
Maseczki do twarzy
Przechodzę od razu do maseczek, bo jeśli chodzi o peelingi do twarzy, to nic mnie szczególnie w tym roku nie chwyciło za serce. Nieco na pograniczu mieściłaby się może ta maseczka Madara Peel. Nie mogę jej bowiem odmówić pewnych efektów peelingujących, choć ja ją traktowałam zdecydowanie jako maseczkę.
Pod efekty peelingujące mogę podciągnąć zdecydowanie wygładzoną fakturę skóry. Ponadto skóra po zabiegu skóra była fajnie ujędrniona i napięta, bardzo jasna, świeża i promienna, przebarwienia były uspokojone i częściowo rozjaśnione. Maseczka ma luźną, żelową formułę galaretowatego glutka. Radzę podchodzić do niej z rozwagą, bo wiem, że wiele osób podrażnia. U mnie, nawet sporo przetrzymana, żadnej krzywdy nie robiła.
Essano Tumeric Facial Mask to z kolei maseczka kremowa. Niestety, nie jest dostępna w Polsce, ewentualnie można na nią polować w TK Maxach, ale to loteria. Niemniej, udział w tej grze losowej wziąć warto, bo jest to gra warta świeczki. Maseczka działa fenomenalnie. Delikatnie oczyszcza i odświeża, świetnie odżywia, całkiem nieźle też nawilża, bardzo ładnie wycisza zaczerwienienia, wyrównuje kolor skóry, zmiękcza ją, a zarazem delikatnie napina.
Była maseczka z kwasami, było coś kremowego i odżywczego, to przyszedł czas na glinkę. Rapan Beauty to gotowe maseczki z glinkami i to był mój powrót do dobrze znanego ulubieńca. Maski mają silne działanie, świetnie oczyszczają i wygładzają, a także ujędrniają skórę. Ze względu na dodatek krzemionki pełnią rolę 2w1 – maski i peelingu mechanicznego, choć ja ten ostatni raczej ograniczam.
Kolorówka
To u mnie zawsze skromna kategoria. Ale w minionym roku był szał i obłęd, bo w końcu porwałam się z portfelem na rozświetlacz i dopadłam PuroBio. Jest po prostu piękny. Mój odcień to 01 Champagne. Jak na moje standardy rozświetlania na co dzień, wystarczy naprawdę odrobina, by uzyskać pożądany efekt. Jak mam ochotę przyćmić słońce, to lecę wilgotnym pędzlem i wtedy puszki w sklepach łypią zazdrośnie z półek.
Szminki Lily Lolo są moimi ulubieńcami już od dłuższego czasu. Uwielbiam w nich wszystko – skromne, eleganckie i praktyczne opakowania zamykane na klik ( nigdy mi się nie otworzyły jak to bywa przy CC), niewysuszające, a wręcz delikatnie pielęgnujące formuły i piękne kolory. Mam obecnie dwa: Rose Gold i Nude Allure.
Nude Allure to mój kolor idealnie dzienny, idealnie wypośrodkowany między różem a brązem. Rose Gold to z kolei dla mnie bardziej top, gdyż solo zostawia na moich ustach niewiele koloru, nie jest kryjący. Za to nadaje piękny, ciepły blask i dlatego chętnie go łącze z brązowymi kredkami.
Tym oto błyszczącym akcentem kończymy tę część ulubieńców. Jeśli Wasze gałki oczne jeszcze dyszą i jesteście ciekawi ulubieńców do pielęgnacji ciała i włosów, to zapraszam tu.
Najnowsze komentarze