Zbliżenia: Cannamea

Dzięki upominkowej paczce, jaką dostałam niegdyś od marki Cannamea ( wpis nie jest sponsorowany ), miałam okazje poznać sporą część ich asortymentu. Ściśle biorąc, od marki otrzymałam w prezencie wszystkie dostępne na tamten czas kosmetyki, natomiast jako że miało to miejsce dość dawno temu, w międzyczasie pojawiły się nowe produkty. Ale wciąż mogę powiedzieć, że przetestowałam większość kosmetyków Cannamea, bo na osiem obecnie dostępnych używałam pięciu. 

Uznałam więc, że to doskonała okazja, by zapoczątkować serię, o której myślałam już od jakiegoś czasu, czyli ZBLIŻENIA. Wpisy z tego cyklu chcę poświęcać konkretnym markom, jeśli złożyło się tak, że wypróbowałam jakąś sensowną cześć ich oferty i mam wyrobione ogólne mniemanie o całokształcie. Chcę tu podkreślić, że nie jest to zadanie łatwe, bo oferta marek często i szybko się poszerza, a rzetelne testy „chwilę” trwają, więc takie wpisy na pewno nie będą pojawiały się często. 

gwiazki

Cannamea to polska marka z siedzibą w Motyczu w województwie lubelskim. Ich pierwsze produkty – pomadka, olejek do demakijażu i krem do twarzy – pojawiły się na rynku we wrześniu 2019 roku. Twórcami Cannamea są Agata, dietetyczka i fanka naturalnej pielęgnacji oraz Wojtek, absolwent biotechnologii. 

Motyw przewodni marki to konopie. W każdym kosmetyku Cannamea występuje olej z konopi oraz CBD, czyli kannabidiol i przy każdym kosmetyku podane jest stężenie obydwu tych składników. Ekstrakty pozbawione są działającego psychoaktywnie THC, a surowce pozyskiwane są z ekologicznych upraw konopii siewnej. Kosmetyki są robione ręcznie, większość jest wegańska i posiada certyfikat fundacji VIVA. Większość produktów, a właściwie jak dotąd wszystkie poza pomadką, zapakowana jest w szklane opakowania. Na żywo prezentują się one bardzo elegancko, szczególnie matowe szkło w buteleczkach z atomizerami. 

Ze względu na obecność oleju konopnego i kannabidiolu kosmetyki Cannamea będą szczególnie dobrą opcją dla cer trądzikowych, gdyż działają antybakteryjnie, przeciwzapalnie, regenerująco i gojąco,  wspomagają łagodzenie podrażnień, stanów zapalnych, swędzenie i zaczerwienienie.

Poza produktami, o których tu opowiem, Cannamea ma obecnie w swojej ofercie jeszcze krem pod oczy, rozświetlający olejek do ciała oraz olejowe serum z witaminą C. 
gwiazki

Podsumowanie mojej przygody z Cannameą chciałabym zacząć od, w moim odczuciu najlepszego i absolutnie hitowego produktu marki, czyli nawilżającej ( i nie tylko ) kremowej maseczki. Zdecydowanie warto powierzyć jej swoją facjatę. 

Maseczka do twarzy – 18% oleju konopnego, 250 mg CBD.

Jest to gotowiec, więc nawet gdybyście twierdzili, że Wam się nie chce lub że nie umiecie, to nie musi Wam nic chcieć ani nie musicie nic umieć. Odkręcacie słoiczek, wydobywacie gęsty, gładki krem ( konsystencję możecie zobaczyć TU ) i z bezproblemową łatwością aplikujecie go na buzię. W zależności od tego, jak grubo i na ile równomiernie rozprowadzi się maseczkę – miejscami przysycha, miejscami się wchłania, miejscami pozostaje wilgotna. Po kwadransie z równie bezproblemową łatwością maseczkę należy zmyć, a następnie należy rozpocząć rozkoszowanie się efektami jej działania. Skóra jest wyciszona. Jeśli były jakieś zaczerwienia czy stany zapalne, to są one złagodzone i uspokojone. Skóra jest faktycznie nawilżona, odżywiona, mięciutka i gładka jak po peelingu, a podkreślę, że przecież nic nie tarliśmy, bo maseczka jest jednorodna. Skóra jest zmatowiona, ale nie ściągnięta czy napięta. Buźka wygląda i czuje się ekstra, podobnie jak jak jej właścicielka, przynajmniej w mojej osobie. 
 

Olejek do demakijażu – 30% oleju konopnego, 200 mg CBD.

Na drugim miejscu wśród moich ulubionych produktów Cannamea znalazłby się olejek do demakijażu. Bardzo przyjemny zawodnik. Skuteczność 100%, brak efektów ubocznych w postaci szczypania czy robienia mgły na oczach, wygodne opakowanie z pompką i relaksujący, naturalny zapach pochodzący z użytych olejów i olejków – trochę trawiasty, trochę cytrynowy. Jedyne, o czym powinniście pamiętać używając go, to by bardzo dokładnie usunąć resztki olejku ze skóry, ponieważ nie zawiera emulgatora. Więc samo spłukanie wodą tu nie wystarczy. Ale nie musicie od razu uzbrajać się w szmatki, gąbki czy inne akcesoria. Warto po prostu dwukrotnie umyć twarz żelem i dłońmi – najpierw zebrać z grubsza olejek wraz z resztkami makijażu, spłukać, a potem ze świeżą porcją żelu poświęcić z minutę na dokładne i równomierne oczyszczenie skóry. Ja w tym drugim kroku lubię działać z gąbeczką, ale i bez niej spokojnie można sobie poradzić. Polecam ten sposób i polecam ten olejek! 

Pomadka ochronna – 21% oleju konopnego, 25 mg CBD.

Pomadkę również lubiłam, bardzo pozytywnie wspominam jej działanie, choć może nie do końca jest to „moja” pomadkowa konsystencja, bo wole formuły gęściejsze ( coś w stylu Alterry rumiankowej), a ta tu jest raczej lekka, olejowa i trochę zbyt rozlewa się na ustach i trochę zbyt szybko się ściera i zjada. Gdzieś w okolicach 3/4 opakowania nieco się też zgrudkowała ( co możecie zobaczyć TU – zdjęcie zrobione już na denku, ale sytuacja miała miejsce wcześniej), więc lekki peelingo – masaż był gratis

Ale pod kątem samych właściwości, cieszę się ogromnie, ze poza ochroną, zapewnia również nawilżenie i odżywienie na satysfakcjonującym moje wybredne usta poziomie. U mnie o podrażnienia na ustach nietrudno, jak mi wystaje sucha skórka, to lubię ją sobie zerwać, a potem jest, co łagodzić, także pole do popisu było i popis był. Pomadka na dzień jest świetna. Na noc odrobinę jej brakuje, by zapewnić mi szczęście, ale myśle, ze to bardziej kwestia tej olejowatości niż samych właściwości – mam wrażenie, ze gubię w nocy te pomadkę między poszewką na poduszkę, naciągniętą pod sam nos kołdrą i całowaną po kilkakroć główką Synka.
Jeśli są na sali osoby szczególnie zainteresowane naturalnymi pomadkami, to zapraszam TU na duży wpis o takowych.

Krem do twarzy –  5% oleju konopnego,  250 mg CBD.

Krem uważam za fajny, dość podstawowy. Nie ma tu żadnych składników aktywnych, które by mogły z czymś w pielęgnacji kolidować. Ostatnio bardzo modne są kosmetyki mocno napakowane, z wysokimi stężeniami substancji aktywnych, a z tym wszystkim można przedobrzyć, szczególnie, jeśli przy tym sięga się po preparaty z kwasami i stawia na ( często zbyt ) intensywne złuszczanie, jednocześnie pomijając SPF, co, powiedzmy sobie szczerze, jest popularnym „planem pielęgnacyjnym” w okresie jesienno – zimowym. Dlatego warto czasem przystopować i mieć pod ręką coś, co lekko ukoi skórę, wspomoże jej regenerację i nawilży. Generalnie, delikatnie zaopiekuje się skórą i zapewni jej chwilę spokoju. Takim czymś może być właśnie krem Cannamea. 

Kremu się miło używa. Jeśli chodzi o jego aplikacje wyróżniłabym tu 3 fazy. Na początku krem trochę smuży, nie nazwałabym tego aż mazaniem się, ale zarazem nie jest to płynność, której bym sobie życzyła. W drugiej fazie buzia się mocno swieci i skóra wydaje się dość tłusta – nie należy w tym momencie rezygnować i przerywać aplikacji – cierpliwość i chwila poświęcona na dalsze wmasowanie zdecydowanie się opłaca, bo tłustość i świecenie się w dużym stopniu zanikają. W ostatniej fazie krem delikatnie leży na skórze. Kiedy dotyka się buzi czuć miękkość i zarazem pewną lepkość. Sama masa w opakowaniu jest wilgotna i raczej rzadka ( konsystencję możecie zobaczyć TU ) , ale wydajna dzięki temu, że ma w sobie sporo tej tłustej fazy. Z jej powodu w moim odczuciu jest to propozycja bardziej na noc niż na dzień. Krem subtelnie pachnie, nie jest perfumowany. 

Nawilżający tonik – hydrolat konopny, 150 mg CBD.

Najmniej ze wszystkich produktów Cannamea, jakie testowałam, przypadł mi do gustu tonik. Jest to, sądzę, kwestia tego, że jestem w ogóle trudny klientem, jeśli chodzi o toniki, bo nie jestem ich specjalną fanką i wolę hydrolaty. Cannamea nie sprawiła, że stałam się fanką toników, ale myślę, że może się nieźle sprawdzić, jeśli macie wrażliwą, nadreaktywną cerę i / lub jeśli borykacie się z uczuciem ściągnięcia po myciu, bo ten tonik fajnie łagodzi, daje skórze ulgę i lekko nawilża. Duży plus za to, że tonik Cannamea nie posiada żadnych substancji myjących w składzie – jestem przeciwniczką takiego rozwiązania, gdyż toniku nie zmywamy, więc ewentualne substancje myjące w nim zawarte zostałyby na skórze, co może prowadzić do podrażnień.

To, co mnie w nim przeszkadza to, że zostawia lepką warstwę, szczególnie wyraźnie wyczuwalną przez pierwsze pół godziny. Z czasem lepkość zanika, ale przypomina o sobie, gdy chce się nałożyć krem, bo produkty kremowe specyficznie się wtedy rozkładają – nie mogę powiedzieć, że się marzą, bo byłoby to na wyrost, ale nie aplikują się tak płynnie i posuwiście jak bez toniku.

Tonikiem spryskuję czystą, suchą cerę. Nie jestem fanką aplikowania na wacik i tarcia po twarzy – wolę bezpośrednio. Tu atomizer rozpyla produkt nieco liniowo tzn. jest mgiełka, ale czuć wyraźnie linię, na której jest skoncentrowana podaż. Ogólnie spoko, nie jest źle, ale wolę lżejsze i bardziej równomierne mgiełki. Zapach jest … naturalny, pochodzący z użytych surowców. I to jest plus. Dla mnie to trochę woń tytoniu zmielonego z trawą i przepchanego przez wyciskarkę do soków.

gwiazki

I na tym na tę chwilę kończy się moja znajomość z kosmetykami Cannamea. Jeśli zdarzy się w przyszłości, że coś jeszcze wpadnie w moje ręce, oczywiście uzupełnię wpis. 

POPULARNE POSTY

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You cannot copy content of this page
Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie.
Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie.